O żołnierzu tułaczu



Konstanty Wojciech Broczkowski (12 lutego 1829 - 21 października 1894) 

 

Jego burzliwe dzieje wystarczyłyby na kilka życiorysów. Dzielny żołnierz, gorący patriota i płomienny mówca polityczny chodził z głową w chmurach, ale płaszcz miał w dziurach. W biznesie kompletnie sobie nie radził, kilka razy bankrutował. Szukał szczęścia w Anglii i USA, bo w ojczyźnie go nie znalazł.

W kociołkach nad ogniskami obficie parował i głośno bulgotał groch. Obok w saganach dochodziła kasza. Po obozie rozchodził s słodki zapach papryki i smażonej cebuli. Głodny Konstanty tupał w miejscu z niecierpliwości i żeby choć trochę się rozgrzać.

Nowiutki mundur nie chronił go przed wszechobecną wilgocią i przenikliwym wiatrem, choć tu – nieco na północ od Temeszwaru (dziś Timisoara) – nie było tak zimno, jak w ojczyźnie.

By zająć czymś umysł, myślami przeniósł się do Lwowa. W ten przedświąteczny czas 1848 roku na pewno zjechała się cała rodzina. Czy rodzice kupili już drzewko? Kto im miód do kutii dobierze, cwibaki i torty upiecze?

Co prawda wieści od niego nie mieli od dawna, ale chyba rozmawiają o nim? Wyobrażał sobie, że kłębią się w nich mieszane uczucia. Na pewno boją się o jego zdrowie i życie, z drugiej strony nie wątpił, że są dumni z syna, który walczy na Węgrzech o polską sprawę.

A przecież nie tak dawno wyzwolił się we Lwowie na czeladnika u cukiernika mistrza Macieja Kosteckiego. Szybko zdobył jego uznanie i z tym nowo powstającym rzemiosłem zamierzał na dobre związać swoją przyszłość. Był przekonany, że czeka go długi, spokojny żywot rzemieślnika i mieszczanina.

Wszystko zmieniło się ledwie półtora roku wcześniej, gdy we Lwowie powieszono Józefa Kapuścińskiego i Teofila Wiśniowskiego – patriotów, którzy w Galicji organizowali zbrojne wystąpienia przeciw austriackiemu zaborcy. Obaj byli członkami Towarzystwa Demokratycznego Polskiego (TDP). W przyszłości Konstanty Wojciech Broczkowski też będzie działaczem tej organizacji, ale na razie ma zaledwie 19 lat.

Tymczasem jesienią 1848 roku we Lwowie z inspiracji majora Józefa Wysockiego formował się oddział ochotników gotowych wyruszyć na pomoc węgierskim rewolucjonistom. Słysząc o werbunku do polskiego batalionu, chłopak bez wahania porzucił plany zawodowe i zgłosił się jako ochotnik.

Jego decyzja była natychmiastowa, wręcz odruchowa – pochodził bowiem z domu, w którym dzieciom od kołyski opowiadano o dawnej wspaniałej Polsce, o złych zaborcach i o tym, że patriota musi być gotowy do poświęcenia zdrowia i życia. Według rodzinnej legendy nazwisko Broczkowscy powstało, gdyż przodkowie „broczyli krwią” za wolność ojczyzny.

Akcję wyprowadzenia ze Lwowa i przerzutu 300 młodych mężczyzn sprawnie organizował komitet werbunkowy. Weszli na szlak usiany punktami zbornymi i etapowymi. Na pograniczu czekali przewodnicy świetnie znający teren i sposoby unikania punktów kontrolnych.

Konstanty dostał biały płaszcz z czerwonymi otokami, szaroniebieskie spodnie, czerwoną rogatywkę z baranim futerkiem i w grudniu 1848 roku dołączył do wojsk oblegających fortecę Arad. Chrzest bojowy Polaków okazał się porażką, nie zdobyli fortecy. Pod Koszycami Legion Polski także nie odniósł sukcesu (Drugi Legion Polski pod komendą Józefa Bema walczył w węgierskiej Wiośnie Ludów głównie w Siedmiogrodzie, dziś ta kraina należy do Rumunii). Nowozaciężni chłopcy nie poddawali się przygnębieniu, patriotyczny zapał w nich nie gasł. W ciężkich momentach robili dobrą minę do złej gry.

Miną nadrabiali także rodzice Konstantego. Barbara i Józef Broczkowcy ukrywali przed otoczeniem, jak bardzo martwią się o najmłodszego syna. Nie mogli okazywać niepokoju, bo austriaccy szpiedzy we Lwowie chętnie nadstawiali ucha i w każdej chwili byli gotowi denuncjować zbiegłych do powstania i ich rodziny. Tak więc według oficjalnej wersji syn zniknął, gdyż wyjechał w poszukiwaniu lepszej pracy i możliwości zdania egzaminu mistrzowskiego. Według tej wersji lwowscy cukiernicy zazdrośnie strzegli tajników fachu i ostro zwalczali konkurencję. To nie była prawda. Cukiernie wtedy były jeszcze nieliczne i panowie Andreola, Kostecki i Lewakowscy dobrze ze sobą żyli. Wybieg okazał się skuteczny. Znajomi nie wnikali a policja się nie zainteresowała. Może dlatego, że miała ważniejsze sprawy na głowie?

W Europie od dawna się gotowało. Francję, Niemcy, Włochy, a wreszcie monarchię austriacką (Wiedeń i Węgry) ogarniała rewolucja. Rebelianci żądali uwolnienia więźniów, zniesienia cenzury, zezwolenia na utworzenie gwardii narodowych. Ludzie się organizowali, konspirowali i w końcu ta gorączka spowodowała, że z iskry wybuchł wielki pożar.

1 listopada, zaraz po wyjeździe Konstantego, we Lwowie wydarzył się incydent. „Artylerzyści porąbali gwardzistę” – gruchnęło po mieście. Zaczęły zbierać się tłumy, były okrzyki, poleciało parę kamieni, ale ludzie się uspokoili i rozeszli. Nagle następnego dnia na budynki w rynku spadł grad pocisków (kartaczy). Trzy salwy z działa podpaliły polityczny lont. Wybuchły zamieszki, na ulicach wznoszono barykady. Potem artylerzyści usprawiedliwiali tę „bombardację” obroną arsenału, bo rzekomo lwowscy gwardziści chcieli go zająć i rozdać broń mieszkańcom. Powstańców spacyfikowano dopiero po kilku dniach. Konstanty był już wtedy daleko, nikt go nie ścigał.

Do Legionu stale napływali ochotnicy z Królestwa i Galicji oraz dezerterzy z armii zaborców. Ci ostatni co nieco umieli, ale większość wymagała gruntownego szkolenia. Marsz, zwroty z karabinem, musztra, atak, kontratak, obrona, odwrót i znowu równanie szyku. Postawa strzelecka.

Konstanty szablą umiał władać od dzieciństwa, ale ta staroświecka broń nie była tu przydatna. Z kolegami ćwiczył walkę na bagnety i chwyty muszkietu. Zdobywał wojenne szlify w drobnych potyczkach, zgłaszał się do wychodzenia na patrole. Jego wojskowe umiejętności a także rozwaga i budzący sympatię charakter sprawiały, że był bardzo lubiany. Dlatego już w pierwszym roku został awansowany na stopień kaprala, bo w Legionie Wysockiego stopnie podoficerskie były obsadzane drogą wyborów.

Rodzice Barbara i Józef Broczkowscy szykowali się do świąt Bożego Narodzenia, ale nie byli w świątecznym nastroju. Brakowało im dzieci. Najmłodszy Konstanty zniknął gdzieś u Madziarów. Julia zmarła trzy lata temu, średni syn nie przyjechał z Tarnowa. Miał tam zdać egzamin mistrzowski i wstąpić do cechu kominiarzy, a wdał się w romans z córką szewca. O tym skandalu nie mówiło się nawet szeptem. We Lwowie mieszkał tylko najstarszy Izydor i to on zaprosił rodziców na Wigilię.

Lubili jego żonę Petronelę, przepadali za wnukiem, ale jakie to Święta bez marcepanów i makagigi mistrzowsko robionych przez Konstantego? Dawniej piekł też pierniki kładzione jako prezent pod choinką. Dwanaście potraw być musi, ale tym razem podarunek dostanie jedynie 10-letni Franek. Nie tylko z powodu przygnębiającej atmosfery w domu i w polityce, ale dlatego że muszą oszczędzać, bo przed Bożym Narodzeniem ceny niesłychanie poszły w górę.

W grudniu cesarz austriacki Ferdynand I Habsburg abdykował na rzecz Franciszka Józefa I. Zapowiadało się zaostrzenie działań przeciw powstańcom. W styczniu na czele wszystkich polskich oddziałów Lajos Kossuth postawił podpułkownika Jerzego Bułharyna. Po miesiącu mianował gen. Henryka Dembińskiego naczelnym wodzem całej węgierskiej armii a Józef Wysocki awansował na podpułkownika.

Informacje ze szczytów władzy o przetasowaniach w dowództwie docierały do żołnierzy dzięki gazetom oraz przeróżnym drukom ulotnym i okolicznościowym. Ochotnicy z Legionu rekrutowali się w dużej mierze ze środowiska studentów. Interesowali się polityką, wieściami z kraju, działalnością patriotycznych stowarzyszeń.

Młody Broczkowski angażował się w polityczne dyskusje i spory. Z zapałem bronił polskiej sprawy, krytykował nieudolne posunięcia dowódców, z wypiekami na twarzy słuchał politycznych wykładów starszych oficerów, poznawał różnice między konserwatystami a demokratami.

Jednak na co dzień zajmowały go bardziej przyziemne czynności. Ciężkie starcia z oddziałami armii Habsburgów oznaczały walkę na śmierć i życie. Nawet „drobne potyczki” były okupione cierpieniem i krwią. Widział śmierć kolegów, pomagał opatrywać rany, odsyłał na zaplecze szeregowców z oderwanymi kończynami. Dbał o rynsztunek, sprawdzał nawet stempel (pobojczyk) służący do ubijania ładunku w lufie oraz do zakładania szczotki lub grajcara. Ostrzył bagnet.

Dumny był z pięknej skórzanej (nie parcianej) ładownicy z drewnianą wkładką na patrony - prezent od najstarszego brata Izydora. Ten był rymarzem, w warsztacie we Lwowie wyrabiał siodła i popręgi a po kryjomu także żołnierski ekwipunek.

Życie zależało od sprawnej broni. Dumny był z muszkietu. W bitwie zdobył prawie nowy karabin kapiszonowy, więc swój skałkowy oddał koledze. Był wyjątkiem, bo powstańcy rzadko mieli tak nowoczesny ekwipunek. Kontrast między nim a uzbrojeniem wojsk wroga był ogromny. Na przykład w „armii siedmiogrodzkiej” generała Bema walczył oddział kosynierów – formacji od dawna przestarzałej.

Zaprzątały go konkretne tematy, kogo wyznaczyć na patrol, jaka dziś będzie służba garnizonowa, gdzie przeprowadzić inspekcję, co kuchnia wyda na obiad i kiedy wreszcie porządnie się wyśpi. Przegryzając słoninę przypiekaną nad ogniem na długim patyku, patrzył w rozświetlone gwiazdami niebo, próbował zgadywać pogodę. W którą stronę jutro wyruszą?

Po zimowym zastoju w marcu 1849 roku ruszyła ofensywa.

Polski batalion rozpoczął szturm na miasto Szolnok. Sukces otworzył drogę na Budę i Peszt. Hatvan, Tabiabicske, natarcie na bagnety pod Nagysallo, Komarno, aż pod Gyor na drodze do Wiednia – Legion Polski Wysockiego odnosił kolejne zwycięstwa.

Konstanty wykazywał się odwagą, mądrymi decyzjami i sprawną komunikacją z przełożonymi więc awansował na plutonowego.

Długo modlił się przed bitwą pod Isaszeg. Odbyła się w Wielki Piątek, dzień kaźni Chrystusa. I kaźni wielu żołnierzy. Walka była zwycięska, ale okupiona morzem krwi. Legion stracił aż 7 procent stanu osobowego. Defilada triumfującego wojska odbyła się w Godollo. Przyjmujący ją Lajos Kossuth zdjął kapelusz i trzymał w ręku aż do końca przemarszu dywizji Wysockiego. Mówiono, że w ten sposób oddał hołd ofiarom oraz wyraził podziw i uznanie dla Legionistów.

Po zwycięskich walkach o Budę Józef Wysocki awansował na stopień generała, a Konstanty z radością zakwaterował w koszarach. Nareszcie nie w polu i namiocie, nareszcie postój w dużym mieście, które oferowało wspaniałe rozrywki. Najczęściej stołował się w kantynie (kasyno było tylko dla oficerów), ale „cywilne” gospody kusiły. Przy głośnej cygańskiej muzyce podawano tam pyszne ryby, leczo i gulasz - jakże inny od wojskowego. Przy słodyczach przestawał być żołnierzem, odzywała się w nim dusza cukiernika. Doceniał nowe smaki strucli, rozcierał na języku pogacze, analizował skład tortów i podpatrywał wzory cukrowych ozdób.

Majowe słońce budziło w dwudziestolatku gorętsze uczucia. Często dostawał przepustki na wyjście z koszar, ale wymykał się na miasto też bez pozwolenia. Nie był wyjątkiem. W oddziałach szwankowała dyscyplina. Pełni zapału młodzi entuzjaści lubili zaglądać do winiarni i bratać się z Węgrami. Konstanty imprezował ze Stanisławem Krobickim, kolegą z dzieciństwa, jeszcze z Nowego Żmigrodu. Sielanka nie trwała długo, bo rozkaz to rozkaz. Odział wymaszerował z Budy.

Odwrót był długi i bolesny. Nadzieja, że walcząc na Węgrzech służy sprawie polskiej niepodległości topniała jak śnieg w promieniach słońca.

W sierpniu 1849 roku Konstanty znów znalazł się niedaleko Timisoary. Tu odbyło się decydujące starcie. Gen. Józef Bem był naczelnym wodzem węgierskich sił zbrojnych. Wojskiem Świętego Przymierza (Austria, Prusy i Rosja) dowodził gen. Julius von Haynau.

Przegrali. Powstanie upadło. Węgrzy podpisali akt kapitulacji.

Konstanty nie odniósł większych ran i z resztkami Legionu Polskiego przedzierał się na południe. Legioniści nie chcieli się poddać, bo w Austrii i Rosji groził im wyrok śmierci lub co najmniej więzienie. Część oddziałów węgierskich zmierzała w tym samym kierunku. W sumie uciekło ponad tysiąc żołnierzy.

Maszerowali przez Serbię, by uniknąć spotkania z wrogiem. Przeprawa przez Dunaj w okolicy miasta Orszowa trwała kilka dni.

W końcu przekroczyli granicę i dotarli do Turcji! Sułtan nie uczestniczył w europejskim konflikcie, jego państwo było neutralne. Wojsko zakwaterowano w miejscowości Widyń. Wielu legionistów nie miało butów ani płaszcza, wielu było chorych. Żołdu nie wypłacano regularnie. Rozdano im małe tureckie namioty mieszczące sześciu ludzi. Na początku rząd turecki prócz chleba nie opłacał im żadnej żywności. Wybuchła cholera. Wielu chorych zmarło.

Dopiero po jakimś czasie wydano im bure płaszcze tureckich żołnierzy i zimowe spodnie. Zaczęto wypłacać żołd. (Szeregowcy otrzymywali 50 piastrów miesięcznie lub odpowiednią ilość mięsa, ryżu, fasoli, oliwy, masła, soli i drewna z magazynów wojskowych oraz 10 piastrów dodatku. Podoficerom wypłacano po 80 piastrów, kapitanom 160, majorom 349, a pułkownikom po 680 piastrów.)

Zaczęły się międzynarodowe polityczne negocjacje i awantury, groźby i argumenty, ambasadorowie wymieniali noty. Żądano np. wydania wszystkich Polaków, niezależnie od posiadanego przez nich paszportu. Turcy byli w kłopotliwej sytuacji, musieli się liczyć z potężną Austrią i Rosją. Lawirowali, grali na zwłokę, szukali takiego rozwiązania, które nie zaszkodzi uchodźcom.

Chcąc okazać dobrą wolę internowali kilku wyższych oficerów. Poza tym - by weterani niepotrzebnie nie kłuli w oczy - odsunęli ich daleko od granicy z monarchią austriacką. Cały wojskowy obóz przenieśli do Szumli (dziś Szumen w Bułgarii).

W 4-osobowych wozach pokonali prawie 500 km w niespełna trzy tygodnie. Choć jesień była późna pogoda im sprzyjała. Konstantemu czas upływał na podziwianiu widoków, wykonywaniu obowiązków plutonowego na postojach i dyskusjach o polityce, demokracji ze swoimi współpasażerami: dwoma sierżantami i feldfeblem.

Na sąsiednim wozie jechał Franciszek Bagieński, którego dzienniki wydał PAX w 1987 roku pod tytułem „Wspomnienia starego Wołyniaka”. Autor pisał: Szereg tej kawalkady był długi, rozciągnięty niemal na parę wiorst. Otoczeni dwoma szwadronami regularnej tureckiej kawalerii uzbrojonej w ułańskie lance, odbywaliśmy powoli z kilkanaście dni tę podróż, zatrzymując się po wsiach na odpoczynki, noclegi i zmienianie świeżych furmanek. Karmiono nas w nich mamałygą kukuruzianą, czasami dodawano do niej mleka, i takimże chlebem (...).

Wchodząc do wsi podczas spiekoty, zaprzężone bawoły nie mogąc jej znosić, ujrzawszy wodę, pędziły z naszymi wozami wprost do stawu, kładąc się w nim dla ochłodzenia się. Krzyki i bieganina paruset woźniców, pomieszanych z eskortą turecką, do powstrzymania tego rozhukanego bydlęcia, łomot wozów, zaczepianie się, łamanie i wywracanie onych zwiększało ten hałas i przestrach, jaki zapanował między nami, w pierwszej chwili nawet nie rozumiejąc, co to wszystko ma znaczyć.

Z trwogą czepialiśmy się półdrabków swoich wózków, by z nich nie wylecieć.

17 listopada 1849 roku dotarli do Szumli. Konstanty urządził się w koszarach, oficerowie dostali pokoje w prywatnych kwaterach na mieście.

W grudniu generał Wysocki zrobił dokładne zestawienie stanu obozu, listę polskich żołnierzy. Opublikowała ją ukazująca się w Poznaniu „Gazeta Polska” w czerwcu 1850 roku. Znalazły się na niej 743 nazwiska. W Szumli Turcy przetrzymywali też część Węgrów, m.in. Lajosa Kossutha.

Utrzymanie zapewniały władze tureckie. Konstanty nie głodował, jako podoficer miał żołd wystarczający, ale zaopatrzenie było marne. Gdy Turcy opóźniali wypłatę, ratował ich pułkownik Władysław Zamoyski, weteran powstania listopadowego i emigracyjny polityk. To on po klęsce pod Temeszwarem wynegocjował u Serbów zezwolenie na przejście przez ich kraj do Turcji i zaopatrzenie wojska w prowiant. Teraz organizował pieniądze z zewnątrz, a czasem sam opłacał kupno leków i innych niezbędnych w koszarach rzeczy. To on załatwił dostawę kożuszków i sienników, gdy doskwierało im zimno.

Konstanty nie narzekał. Nie był ranny, fizycznie nic mu nie dolegało. Gorzej z psychiką. Miesiące bezczynności bardzo go przygnębiały. Powrót do ojczyzny wydawał się niemożliwy, był pionkiem, pół więźniem skazanym na decyzje władców tego świata. Wprawdzie warunki były przyzwoite, ale o wolności lub walce dla ojczyzny mógł tylko marzyć. Podtrzymywali się na duchu ze Staszkiem Krobickim, ich przyjaźń przetrwa dziesięciolecia.

Zagrożenie ze strony Rosji i Austrii minęło, ale co dalej? Niepewność, wyczekiwanie i wszechogarniająca nuda przytłaczały. Ile razy można natłuszczać pasy, czyścić buty i sprawdzać, czy podwładni prawidłowo dbają o rynsztunek. Koledzy szyli, coś strugali, wpadali w odwiedziny, włóczyli się po mieście. Przedłużające się oczekiwanie wywoływało rozdrażnienie. Gorące dyskusje przy obozowym ognisku na Węgrzech tutaj przerodziły się w kłótnie. Wewnątrz małej społeczności rosły konflikty. Nastroje się radykalizowały. Powiększała się polaryzacja ideowo-polityczna między demokratami a konserwatystami.

Starcia dotyczyły też religii. Turcy mieli przyjąć do swojej armii oficerów „za pomocą których już by Turcja mogła śmiało Moskwie stawić czoło” – przekazywał Władysław Zamoyski. Warunek: kandydaci do tureckiej armii muszą przejść na islam.

Jednak głównym tematem sporów był ustrój przyszłej wolnej Polski. Wybuchały coraz częsciej zatargi między oficerami a żołnierzami. Zdarzały się bitki, doszło nawet do rozruchów, buntu przeciw komendzie obozu.

Polityczne ożywienie obrazuje ukazujący się w Szumli „Dziennik Emigracji”. Gazeta składała się z 4 kartek, ukazywała się co 3 dni. Była ręcznie przepisywana przez ochotników, tym sposobem nakład wynosił 20-30 egzemplarzy.

W wojsku znajdowali się starsi wychodźcy, członkowie TDP jeszcze z Francji. Większość ich młodych kolegów była nastawiona demokratycznie, bo jednym Legionem dowodził gen. Józef Wysocki, dawny członek zarządu tej partii.

Ani generał, ani pułkownik Zamoyski nie angażowali się w polityczny ferment, ale w początkach 1850 roku powstała Sekcja Szumla TDP. Garnęło się do niej wielu młodych. Konstanty chodził na zebrania, wreszcie wstąpił do tej organizacji i związał się z nią na dziesięciolecia.

Pod naciskiem Austrii i Rosji Turcja wycofała się z finansowania byłych powstańców. W wyniku międzynarodowych rokowań zaczęło się opróżnianie koszar. Obóz miał zostać zlikwidowany. Muszą osiedlić się w Turcji lub z niej wyjechać.

Władze austriackie ogłosiły amnestię dla uchodźców polskich i węgierskich, więc nie powinni obawiać się represji. Z tej możliwości powrotu skorzystało 112 żołnierzy, wyjechali z Szumli latem 1850 roku.

Zostać? Jechać? Gdzie? Konstanty rozważał możliwości.

Wracać do domu? Ale gdzie jest ten dom? Rodzice nie wybudowali własnego. Ojciec przez kilka dziesięcioleci pracował w różnych majątkach jako zarządca. Zajmowali najbardziej okazały budynek we wsi lub folwarku, ale rządcówki należały do dziedzica, nie do rodziców. Mieli mało domowych sprzętów, obrazów, książek, bo mieszkali w izbach urządzonych głównie przez poprzedników. Własne meble tylko by przeszkadzały w przeprowadzkach. Kilka lat spędzali w jednym miejscu i dalej w drogę do następnego majątku.

Konstanty rysował w myślach mapę rodzinnych wędrówek. Barbara i Józef Broczkowscy pobrali się na Ukrainie w 1809 roku w parafii Magierów i tam pod Żółkwią urodził się Izydor. Potem wyjechali na Podkarpacie i do Małopolski. Czy dlatego, że dziadek Głodowski kiedyś mieszkał we dworze wsi Siedliska-Bogusz? Ale on też żył w wiecznych rozjazdach. Był geodetą, jeździł po galicyjskich wsiach i przeprowadzał pomiary, ewidencjonował budynki, grunty rolne i lasy w cyrkule tarnowskim. Pracował przy sporządzaniu map i ich legend do katastru. Był to rodzaj spisu rolnego, dziś nazywanego metryką józefińską. Dziadek został za to odznaczony w 1790 roku srebrnym medalem z wizerunkiem Najjaśniejszego Cesarza Józefa II. Potem też ciągle gdzieś wyjeżdżał, więc jego córka Barbara była przyzwyczajona do „cygańskiego” trybu życia.

Rodzice też nigdzie dłużej nie zagrzali miejsca. Dzieci rodziły się w Nawojowej, Szczurowej i Jaśle. On sam przyszedł na świat w Nowym Żmigrodzie.

Nie, Konstanty do zaboru austriackiego już nie wróci.

Zostać w Turcji? Sułtan przyznał im prawo do osiedlenia się i 250 piastrów jednorazowej zapomogi na zagospodarowanie. Skorzystało z tej możliwości około 400 kolegów i wymaszerowali do Stambułu, by tam szukać pracy.

Był wśród nich inżynier Franciszek Sokulski. W 1854 - dzięki protekcji konsula amerykańskiego - władze powierzyły mu wybudowanie pierwszej w Turcji linii telegraficznej łączącej Stambuł z Warną i Szumlą. On zatrudnił polskich emigrantów i rok później linia została ukończona. Sokulski zwrócił sułtanowi zaoszczędzone kilkadziesiąt tysięcy piastrów, co wywołało sensację. Zyskał tym zaufanie i kolejne kontrakty dla Polaków.

Kolejna propozycja dla wiarusów z Szumli to wyjazd do Ameryki. Gorąco agitował za tym kierunkiem pułkownik Władysław Zamoyski.

Z pierwszą setką żołnierzy - przez Stambuł i Maltę - płk Zamoyski dopłynął do Anglii 5 czerwca 1850 roku. Początkowe finansowanie zapewnił im rząd Wielkiej Brytanii, ale to było rozwiązanie tymczasowe, dłuższego wsparcia nie obiecywano. Wyjeżdżającym do Ameryki królowa Wiktoria pokryje koszty podróży i zasiłek na zagospodarowanie. Z tej możliwości skorzystało niewielu, mniej niż połowa grupy.

Ci co zostaną na Wyspie mają sobie radzić sami.

Konstanty wyjechał z Szumli w styczniu drugim transportem. Podróż trwała półtora miesiąca. Najpierw lądem do Stambułu. W porcie wojsko załadowano na bryg (dwumasztowy żaglowiec) pod sardyńską banderą. Na statku panowała ciasnota, wyżywienie było marne, ale na szczęście nikt poważnie się nie rozchorował. 4 marca 1851 roku żagle opuszczono i Arpia zawinęła do portu Liverpool.

Żołnierzy zakwaterowano w Domu Emigranta - niecały kilometr od portu przy ul. Moorfields 28 (Union Hotel, później nazwany Emigrant's Home).

Dyskusje, przekonywania, spory i naciski nie miały końca. Opiekujący się przybyszami urzędnicy namawiali do wyjazdu za ocean. W Ameryce łatwo o pracę, a tu są skazani na wegetację. Tylko kilku z nich zna francuski lub niemiecki, żaden nie mówi po angielsku. Tam brak znajomości języka nie przeszkadza. W razie potrzeby mogą wrócić do Europy, to tylko 12 dni statkiem.

- Większość z was nie ma żadnych praktycznych umiejętności – argumentowali.

W raportach skarżyli się na Stanisława Worcella (1799 - 1857), który przyjechał do Liverpoolu. Ten emigracyjny polityk, jeden z przywódców TDP czekał na Arpię w porcie i od razu zwołał więc. Żarliwie przekonywał, że ojczyzna ich potrzebuje, że nie powinni emigrować tak daleko.

Tylko około 30 żołnierzy zadeklarowało chęć wyjazdu do USA. Pozostali chcieli zostać w nadziei na łatwiejszy powrót do ojczyzny.

- Byle żyć dla Polski, byle czuć jej oddech, byle stać w pogotowiu na jej skinienie - pisał jeden z nich.

Angielski urzędnik raportował: Nie pomogło odwoływanie się do Pułaskiego i Kościuszki. Polacy nie tylko okazali się głuchymi na moje przedstawienia, ale, co mi jest przykrzej wyrazić, użyli nieprzyzwoitego i obrażającego języka.

Worcellowi zawdzięczamy spis 250 nazwisk uchodźców przybyłych Arpią, który przesłał do tygodnika „Demokrata Polski”, a ten go opublikował już 30 marca.

Po tygodniu żołnierze musieli opuścić Dom Emigranta. Gdyby nie litościwy przedsiębiorca, trafiliby na bruk. Pozwolił im zamieszkać w nieczynnej wytwórni mydła. Konstanty wraz z 230 kolegami tłoczył się na wąskich schodach prowadzących do hali na piętrze, w której mieli kwaterować. Była duża i zupełnie pusta. Przed wejściem do budynku zgromadzili się ludzie z sąsiedztwa. Gdy dowiedzieli się o żałosnej sytuacji wygnańców zaoferowali pomoc. Przynieśli wodę w wiadrach, które podarowali żołnierzom.

O północy zmęczenie wzięło górę, Polacy zasnęli. Tylko wartownik równym krokiem przemierzał halę wzdłuż rzędów leżących pokotem na podłodze, na słomie dostarczonej przez innego filantropa.

Właściciel wytwórni mydła ofiarował hojny datek, przywiózł warzywa. Miejscowe organizacje społeczne i stowarzyszenia pomocowe urządzały odczyty, zebrania, wiece zawsze połączone ze zbiórką pieniędzy. Kwesty przynosiły marne wyniki. TDP nie miało funduszy.

Do Liverpoolu przyjeżdżali ludzie z różnych miast i miasteczek wzruszeni artykułami w gazetach opisującymi nieszczęsne położenie Polaków. Proponowali pracę z mieszkaniem. Po niedługim czasie grupy po 10-20 osób rozjechały się po całym kraju.

Konstanty trafił do miasteczka Cheadle i zamieszkał wraz z kolegami pod adresem Cherry Lane 20.

Stopniowo przełamywał lody w pracy, uczył się angielskiego. Nawet zgolił wąsy, by tubylcy nie traktowali go jak nieokrzesanego dzikusa.

- Uprzedzenie Anglików przeciw tej ozdobie twarzy było tak mocne, że zdatność, poczciwość i inne przymioty nie mogły być uwzględnione, jeżeli który z nas zrzucić jej nie chciał – wspominał mjr Seweryn Korzeliński, który przybył do Anglii z Szumli z pierwszym transportem.

Konstanty się usamodzielnił. Nadal klepał biedę, ale po roku stać go było na udział w składce na godny pochówek partyjnego kolegi. Przeniósł się do pobliskiego miasteczka Newcastle-under-Lyme. Zamieszkał w osiedlu May Bank do dziś znanym z warsztatów metalowych, kuźni i odlewni. Tam wyspecjalizował się w metaloplastyce.

Cały czas utrzymywał kontakt z towarzyszami broni, którzy stali się towarzyszami partyjnymi. Od 1852 roku przez następne dziesięciolecia jego nazwisko będzie ukazywać się w prasie w sąsiedztwie nazwisk radykalnych socjalistów. Oprócz wspomnianego już Stanisława Worcella byli to m.in. tworzący później Pierwszą Międzynarodówkę Konstanty Bobczyński i Antoni Żabicki.

Jednak niespełna 30-letni mężczyzna żyje nie tylko polityką. Serce skradła mu trzy lata od niego młodsza córka właściciela małego zakładu metalowego.

Sakramentalne „tak” Sarah Ann Booth i Konstanty Wojciech Broczkowski powiedzieli sobie w anglikańskim kościele parafialnym św. Małgorzaty w Wolstanton 3 stycznia 1856 roku. Potem rodzina i przyjaciele - czyli mały orszak weselny - spacerem odprowadzili młodą parę do odległego o kilometr domu w May Bank.

Młodzi małżonkowie nie mieszkali tam długo. W tym samym roku wraz z rodzicami Sarah przenieśli się 5 kilometrów na wschód, do miasteczka Hanley - centrum garncarstwa, ceramiki kamionkowej i wyrobów z porcelany. Teść miał nadzieję, że tam jego firma się rozwinie. Będą specjalizować się w dorabianiu cynowych zamknięć butelek, wieczek słoików, metalowych pokrywek kufli i dzbanków, ozdobnych uchwytów czajników i obejm cukiernic. Konstanty został jego wspólnikiem, ale w biznesie nie miał szczęścia.

W tym czasie próbował różnych zajęć. Prowadził m.in. hurtownię szkła i porcelany jako przedstawiciel firmy z Birmingham, ale w 1858 roku ogłosił pierwsze bankructwo. Dwa lata później chyba nadal klepał biedę, bo w gazecie ukazała się notatka o mandacie, jaki musiał zapłacić za jazdę pociągiem bez biletu. Czyżby jechał na polonijne zebranie?

Według spisu powszechnego w 1861 roku już nie miał swojej firmy, pracuje w Hanley u teścia, który oprócz zięcia zatrudniał wtedy 11 mężczyzn, 4 chłopców, 10 kobiet i 4 dziewczynki. W spisie zaznaczono, że część pracowników stanowiła rodzina.

Życie nie oszczędzało Konstantemu tragedii. W ciągu dwudziestu lat ukochana żona Sarah urodziła 11 dzieci, ale przeżyły tylko cztery córki i najmłodszy syn. Zmarł m.in. Łokietek. Nadanie dziecku takiego imienia wyraźnie obrazuje stałe gorące marzenie ojca o niepodległej Polsce.

Marzenia te rozpaliły się silniejszym płomieniem w 1863 roku.

Już w pierwszych miesiącach powstania styczniowego Konstanty zaangażował się w działania nowo powstałej radykalnej organizacji Delegacja Emigracji Polskiej. Był wspaniałym mówcą, poruszał serca i otwierał portfele.

Gazeta Staffordshire Advertiser donosiła, że po wystąpieniu „korespondenta Delegacyi, Konstantego Broczkowskiego, zgromadzenie postanowiło złożyć składkę dla zakupienia broni dla powstańców polskich, sądząc, że prawdziwa życzliwość dla Polski powinna się nie przez same słowa, ale przez czynną pomoc objawić”. Formalnego zorganizowania zbiórki pieniędzy podjął się osobiście burmistrz miasta Burslem.

Dziennikarz przytoczył fragment przemowy Konstantego, który szczególnie gorąco oklaskiwano:

Polsce nie brak żołnierzy, ale pancerzy.

Jest tam wielu ochotników gotowych do boju, ale brak im broni.

Gdy mężczyźni zostaną pokonani, mamy wiele kobiet.

Gdy kobiety zostaną pokonane, dzieci stawią czoło dzikusom z Rosji.

- Uchwała tego wiecu doda ducha walczącym – przekonywał z zapałem.

Nie tylko przemawiał na wiecach. Prowadził także obszerną korespondencję z polonijnymi działaczami z Londynu i utrzymywał kontakty z lokalnymi dziennikarzami. Przekazywał im informacje o sytuacji w Polsce, prosił o przedrukowanie politycznych odezw, zamieszczanie w gazetach próśb o wsparcie dla powstańców styczniowych .

Dzięki Konstantemu Anglicy nawet w małych miasteczkach dowiadywali się, że „Polacy nie walczą o reformy i ustępstwa rosyjskiego cara, ale o pełną niezależność” swojego kraju, że „nie dadzą się kolejny raz oszukać brodatym barbarzyńcom”.

Aktualne wieści z Polski miał także od starszego brata. Roman Jan mieszkał w Zamościu z teściami. A oni przyjaźnili się z Niklewiczami, zażyłość między nimi była tak silna, że wzajemnie prosili się na rodziców chrzestnych a ich ich syn bardzo polubił się z Romkiem.

Ten napisał Konstantemu, że Antek Niklewicz nie żyje, zginął w powstańczej bitwie. „Pani Niklewiczowa pojechała tam bryczką i pochowała syna. On miał twarz tak pocięta szablami, że go tylko rozpoznała po butach i po koszuli, którą mu sama uszyła"*.

* W wielu publikacjach powtarza się informacja, że pod Józefowem zginął Teofil Niklewicz. Akt zgonu 1863/70 nie pozostawia wątpliwości, że urodzony w Zamościu Antoni „syn Józefa i Teofili (…) o godzinie szóstej wieczorem umarł w lesie józefowskiem”. Sąsiednie zapisy w księdze zgonów także dotyczą osób zmarłych o godzinie szóstej wieczorem w lesie józefowskim.

Roman też zaangażował się w powstanie styczniowe i w końcu dopadła go carska ochrana. Ale że był poddanym austriackim, a nie rosyjskim, to życie ocalił. Dostał wyrok ekstradycji z Królestwa i Austriacy po przesłuchaniu go uwięzili, lecz na krótko.

Obaj bracia Konstanty Wojciech i Roman Jan mieli niespokojne dusze. Roman ciągle podróżował między Zamościem a Tarnowem, na kilka lat przeprowadził żonę z dziećmi z Zamościa do Galicji. Najpierw do Tarnowa, potem w 1873 zamieszkali w Jaworowie, około 50 km na zachód od Lwowa.

We Lwowie w tym czasie Konstanty przebywał od dawna – co najmniej od zimy 1871 roku. Rodzinę zostawił w Anglii a sam zajmował się partyjną działalnością. Prawdopodobnie sprawdzał też, czy może wrócić do ojczyzny na stałe, bo na obczyźnie źle mu się wiodło. Mieszkał w domu Staszka Krobickiego, który do Galicji wrócił dawno temu, ożenił się i z trudem utrzymywał rodzinę. Konstanty spotykał się z dawnymi kolegami, ale częściej to oni go pytali, czy można znaleźć dobrą pracę w Anglii.

Przygnębiające okazało się też poznanie – przez wspólnych znajomych - Kornela Pelikszy. Niewiele starszy od Konstantego działacz narodowy i społeczny (cywilny naczelnik wojewódzki guberni mińskiej w powstaniu styczniowym) pogrążył się w depresji. Konstanty wyjeżdżał od niego w maju, a w lipcu Peliksza popełnił samobójstwo. Jego pogrzeb przerodził się w patriotyczną manifestację. Uroczystości z udziałem kilku kapłanów odprawiono w obrządku łacińskim i greckokatolickim. Zakończyło je chóralne odśpiewanie „Boże, coś Polskę”.

Narady z bratem niewiele przyniosły. W całej Europie i Stanach Zjednoczonych panował kryzys gospodarczy, panika roku 1873 wstrząsnęła giełdami, handlem i wywołała tysiące bankructw. Konstanty nie widział możliwości osiedlenia się w Polsce.

Wrócił więc do Anglii. Wrócił też do handlu szkłem i chińską porcelaną. Niestety znów z niepowodzeniem. W 1878 ogłosił drugie bankructwo.

Następny rok też był okropny, bo żona ciężko zachorowała. Sarah Ann wyjechała na leczenie do Lancaster County Mental Hospital. Prowadzenie domu spadło na głowę najstarszej córki. Ada Clara miała tylko 22 lata, gdy musiała zająć się całym gospodarstwem, pomaganiem w kolejnej firmie ojca i opieką nad rodzeństwem. Najmłodszy Tomek miał tylko 4 lata, Wanda 10, Emma 14 a Teofila 18. Czy dlatego Ada nigdy nie wyszła za mąż? Poświęciła się dla rodziny? Nikt z rodziny nie mógł im pomóc. Angielska babcia już nie żyła, jej mąż ledwo sam sobie dawał radę, ogłosił bankructwo. Zmarł w Hanley ok. 1880 roku.

Konstanty miał nadzieję, że w większym mieście lepiej sobie poradzi, więc cała rodzina przeprowadziła się do Birmingham. Tam zdobył licencję na handel alkoholem i wynajął pub Black Horse, który mieścił się przy ul. Banbury 39. Żona po półrocznym pobycie w szpitalu psychiatrycznym powoli wracała do zdrowia a on ciężko pracował w gospodzie i dorywczo nadal handlował chińską porcelaną.

Rok 1880 zaczął się fatalnie. W styczniu Konstanty stanął przed sądem oskarżony o sprzedaż alkoholu po godzinie 22. Dwaj policjanci zeznali, że w cywilu weszli do pubu w niedzielę o godz. 22.40 i zastali w nim dwu gości. Jednemu gospodarz nalewał mleko do szklanki z rumem, czyli robił koktail Tiger's Milk. Gość Thomas Draper wypił do dna. Konstanty zaś przekonywał, że pan Draper pił z innej szklanki. Ta, którą wąchali policjanci należała do jego chorej żony, której lekarz zalecił małą dawkę whisky z mlekiem. Pan Draper potwierdził tę wersję i oskarżenie oddalono. Konstanty nie zapłacił więc grzywny, ale jego finanse i tak były w opłakanym stanie.

W maju 1880 roku dostał list ze Lwowa od Staszka Krobickiego. Przyjaciel opisywał (korespondencja się zachowała) jak bez skutku szukał zajęcia w Bułgarii i Bukareszcie. Prosił o odszukanie w Birmingham znajomego: „pozdrów go ode mnie i dowiedz się, czy by co nie wiedział dla mnie korzystnego czy to w Anglii, czy to za granicą” oraz „bardzo żałujemy, że Ci się tak nie powiodło w Twoim interesie, lecz obecnie jest to rzecz prawie powszechna wszędzie”.

Tak więc w ojczyźnie też źle się działo.

W maju 1881 roku Konstanty ogłosił trzecie bankructwo…

Zdecydował, że rodzina będzie szukać szczęścia za oceanem, do czego 30 lat temu namawiał Władysław Zamoyski. Pierwsza do ziemi obiecanej emigrowała 20-letnia Teofila. Rok później rodzina zebrała pieniądze na 3 następne bilety.

Można przypuszczać, że długi mieli ogromne, bo Konstanty nie spłacał wierzycieli w terminie. Od wielu lat w biznesie i w firmowych ogłoszeniach posługiwał się nazwiskiem Constantine. Być może dlatego, że wymówienie Broczkowski było dla Anglików bardzo trudne, ciągle je przekręcano. Jednak istnieje też prawdopodobieństwo, że nazwisko zmienił, by ludziom, którym był winien pieniądze trudniej go było znaleźć. Do Ameryki płynął jako John Constantine. Ukrywał się, uciekał, bo w Anglii groziło mu więzienie za długi?

Osiedlił się w miasteczku Tarrytown pod Nowym Jorkiem. Konstanty zaczął pracować w parafii jako zakrystian i w marcu 1883 roku złożył wniosek o obywatelstwo. W tym czasie dołączyła do męża Sarah Ann z pozostałymi dziećmi. Na statku to raczej one się nią opiekowały, bo w pełni do zdrowia nigdy nie wróciła. Krótko po przybyciu do USA znów znalazła się w szpitalu psychiatrycznym w miasteczku Poughkeepsie i tam zmarła 17 września 1884 roku. Rodzina - do Stanów emigrowali także bracia Sarah Ann – pochowała ją na cmentarzu Sleepy Hollow pod Tarrytown.

Konstanty otrzymał amerykańskie obywatelstwo jesienią 1892 roku. Zmarł dokładnie 2 lata później - 21 października 1894. Organizacją pogrzebu w Sleepy Hollow zajął się syn Tomasz. Zamówił kamienny nagrobek z wykutym napisem John Constantine. Tylko w księgach cmentarnych widnieje zapis Constantine Broczkoski.

W 1915 roku spoczęła obok niego najstarsza i nieodłączna córka Ada Clara Broczkoski.

Jej siostra Wanda też nigdy nie zmieniła nazwiska. Vanda Broczkoski przeprowadziła się do Nowego Jorku i pracowała jako asystentka nauczyciela.

Teofila dopiero po śmierci ojca poczuła się zwolniona z obowiązku pomagania rodzinie. Wyszła za mąż w 1895 roku, gdy miała 34 lata.

W Stanach znalazła męża także 22-letnia Emma. A ponad 100 lat potem mąż jej prawnuczki zainteresował się pochodzeniem rodziny. Richard William Zagrodnik odnalazł metryki, kopie spisów ludności, familijne listy, dokumenty i odtworzył angielską część drzewa genealogicznego. To dzięki niemu polscy kuzyni złożyli w całość u spisali burzliwe dzieje żołnierza patrioty Konstantego Wojciecha Broczkowskiego.

Krystyna Baranowska


Dziękuję Zbyszkowi "Leszczyc" Mirosławskiemu za inspirację i wiele literackich pomysłów. Jego bujna wyobraźnia wypełniła luki w znalezionych przeze mnie dokumentach i materiałach źródłowych

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Izydor Seile - w mundurze

Borecki Maciej

Janina i Izydor